
TEATR 77
Teatr 77 nazwę swoją zawdzięcza adresowi. Od 1969 mieści się przy ulicy Piotrkowskiej 77, jako sublokator Klubu Studentów Łodzi i biur SZSP. Pracą grupy kierują Ryszard Bigosiński i Zdzisław Hejduk. Obydwaj przed założeniem Teatru 77 działali w nieistniejącym już zespole Retorta. W Retorcie zrealizowano między innymi Schron według Franza Kafki, Obywatela Sokratesa według Kostasa Varnalisa, a także jednoaktówki: Bigosińskiego Terrarium i Hejduka Spisek oraz Skok za horyzont.
Doświadczenia Retorty przydały się Teatrowi 77. Dzięki nim mógł w krótkim czasie przekształcić się z zespołu debiutującego (w roku 1970) w jedną z bardziej znanych scen studenckich w Polsce. W 1971 roku zdobył główną nagrodę VIII Łódzkich Spotkań Teatralnych za Koło czy tryptyk? (spektaklowi temu przyznano tytuł „Najciekawszego spektaklu roku 1971”). W rok później za Pasję Teatr 77 otrzymał I nagrodę IX Spotkań Łódzkich (ex aequo ze Szłością samojedną Pleonazmusa). W roku 1973, podczas X Łódzkich Spotkań Teatralnych uzyskał II nagrodę za Retrospektywę.
Koło czy tryptyk, Pasję i Retrospektywę można traktować jako pewną całość. Są to kolejne akty wypowiedzi, poddającej pod dyskusję aktualne „sprawy Polaków”.
Debiut Teatru 77 miał miejsce na „Starcie” w Częstochowie, w lutym 1970.
Spektakl Rosjo, żono moja, oparty na poezji, publicystyce, listach i dziennikach Aleksandra Błoka, opowiadający o wewnętrznych konfliktach intelektualisty, który przeżył doświadczenia rewolucji rosyjskiej – zdobył ex aequo z teatrem „ą” z Gdańska I nagrodę. Samo widowisko było ważnym wydarzeniem z dwóch powodów. Po pierwsze, kryła się w nim zapowiedź rewizji dotychczasowych poglądów na temat mało ważnego miejsca, jakie w życiu kulturalnym zajmuje teatr studencki. Po wtóre, w spektaklu Rosjo, żono moja wykorzystano (po raz pierwszy lub w każdym razie jeden z pierwszych) taki typ scenariusza, który dla teatru studenckiego lat 1970 – 1973 stał się charakterystyczny i niemal obowiązujący.
Potem Teatr 77 zrealizował program z piosenkami według wierszy Gałczyńskiego Dlaczego ogórek nie śpiewa?, widowisko poetyckie Hommage á Appolinaire, powtórzył jednoaktówkę Hejduka Spisek, przygotowano także mimodram Dzieje Tratwy Meduzy. Zaraz potem, w październiku 1971, odbyła się premiera jednego z najważniejszych spektakli w teatrze studenckim, Koła czy tryptyku?, według scenariusza i w inscenizacji Bigosińskiego i Hejduka.
„Od dłuższego już czasu słyszy się zarzuty, że teatr studencki w Polsce przestał być zjawiskiem znaczącym, że dyskusje wokół jego nowszych dokonań zatraciły charakter dawnych burzliwych sporów, że sam stał się najpierw letni, a potem żaden. (...) Nie twierdzę, że brak właściwej koniunktury całkowicie usprawiedliwia nas — dzisiejszych jego twórców. Ale nie usprawiedliwia również wielu dawnych jego twórców, zagorzałych wielbicieli i sympatyków, którzy parę lat temu wybrali się na pogrzeb starych, wielce chwalebnych tradycji teatru studenckiego z przełomu lat 50-tych, i którzy stoją tam do dziś wygłaszając żałobne tyrady o braku zaangażowania, odwagi, o postępującym konformizmie nad trumną, którą warto by już wreszcie otworzyć. Nie tylko po to, żeby się przekonać, czyje grzechy w niej leżą” – pisał Hejduk w ankiecie Mój teatr studencki[1] opublikowanej na kilka miesięcy przed premierą.
Uzupełnił tę wypowiedź Ryszard Bigosiński: „Cały czas stoi przed nami problem (niezależnie od pory roku) aktualności teatru studenckiego. I to aktualności nie w sensie «gazetowym» czy ilustracyjnym. Aktualności w sensie czasu, w którym żyjemy, aktualności nas samych, naszej mentalności, naszej postawy...”[2]
Koło czy tryptyk?, pierwsza część współczesnej trylogii Teatru 77, powstało z wołań o teatr polityczny oraz z aktualnej sytuacji. Jednocześnie spektakl był w pewnym stopniu polemiką ze Spadaniem Teatru STU. Spadanie opierało się na założeniu, że teatr polityczny, to wyraźne pytanie zadane ze sceny. Ale w Spadaniu mówiło się zarazem, że takich pytań nie ma i nie będzie, bo ich być nie może. Spektakl Teatru 77 zrobiony został po to, żeby wykazać, że takie pytania są i będą, po czym je właśnie postawił. Pytanie dotyczyło przyszłości. Należałoby je za Teatrem powtórzyć. Czy z doświadczeń polskich wynika, że historia nasza toczy się kołem, i że określone zdarzenia następują w cyklu, czy też – przeciwnie – nie ma cyklu.
Teatr postawił pytanie i wybrał odpowiedź. Że mianowicie teoria Wielkiego Mechanizmu jest w historii bezpodstawna.
Spektakl składa się z trzech sekwencji, rozgrywanych w różnych pomieszczeniach. Wykorzystano naturalną scenerię budynku: sale biurowe. Przedstawienie otwierała konferencja prasowa. Uczestnicy stali na podłodze pomalowanej w pasy, jak w uliczne „zebry”. Treść i atmosfera konferencji miały w tych „zebrach” pointę: wydarzenia konferencyjne przypominały raczej uliczny wiec niż wymianę pytań i opinii. Widz słuchał słów z głośnika. Tego, kto prowadził konferencję prasową, nie było, był tylko jego Głos, odczytujący w sposób zdecydowany i oficjalny poważne komunikaty.
Oto jak do tego doszło: przechodzimy do następnej sali. Po to, żeby przyjrzeć się obrazom, mówiącym o kilkunastu poprzednich latach.
Trzecia sekwencja trwa krótko. W ciemności płoną szklanki spirytusu, ktoś recytuje przez radio wiersz Norwida o popiele i diamencie. „Zanim pójdą do domu, trzeba im powiedzieć, że wcale nie jesteśmy zdeterminowani jakimś metafizycznym kołem, że nie jesteśmy bezwolnie wpisani w historię” – pisze Hejduk w komentarzu do spektaklu[3].
W przedstawieniu Teatru 77 pojawiły się symbole, znane z literatury, z teatru, z filmu. Symbole mówiące o cechach narodowych, przywoływane zawsze wtedy, kiedy w Polsce dzieje się coś ważnego, angażującego bez reszty całą społeczność. Koło czy tryptyk? nie było analizą tradycji, było sformułowanym na bieżąco komentarzem. Nie po raz pierwszy przyszło wówczas zadać sobie pytanie: co zostanie po nas? Teatr 77 postawił diagnozę na temat wydarzeń podówczas aktualnych, diagnozę ostrą i jasną. „Teatr polityczny jest dzieckiem historii i czasów, w których twórcom tego teatru wypadło żyć, ale teatr powinien być również instrumentem wpływającym na zmianę rzeczywistości. Przyciągamy ludzi do siebie, aby im powiedzieć o naszych niepokojach, o naszych doświadczeniach, o problemach naszego autentycznego, osobistego życia. Stąd wydaje się, że nie możemy tych ram zawężać do określonych wycinków życia, bo jesteśmy wyczuleni na aktualne palące sprawy całego życia społecznego” – mówił Hejduk w dyskusji o teatrze politycznym[4].
Rzecz symptomatyczna – uogólnienia sformułowane zostały dopiero w dalszym spektaklu tego Teatru, w Pasji. W stosunku do publicystycznej namiętności Koła czy tryptyku? – Pasja była czymś w rodzaju teatralnego eseju.
W wersji pierwszej było to przedstawienie, w którym pantomimę próbowano zespolić z teatrem dramatycznym. Pasja mówić miała o drodze krzyżowej, którą czasem wykorzystuje się nieszczerze, by zamanifestować oddanie dla idei. Wersja ta musiałaby być arcydziełem, jeśli realizatorzy nie zamierzali zbliżać się do niebezpiecznej granicy banału. Po Kole czy tryptyku? – Pasja w takiej postaci mogła wydać się unikiem, zejściem na bok. Przygotowano więc wersję drugą.
Motyw biblijny pojawiał się jedynie w pierwszej części przedstawienia, druga nawiązywała bezpośrednio do Koła czy tryptyku? W sali rozstawiono żywe obrazy – stacje Męki Pańskiej. Tworzą je zastygli w bezruchu aktorzy. Zanim obrazy ożyją – do każdego z nich podejdzie inicjator akcji, Judasz, i pocałunkiem w czoło ożywi posągi. Obrazy przesuwają się dookoła sali, widz musi kroczyć za aktorami; jak w procesji, szlakiem drogi krzyżowej, w ślad za Chrystusem.
W środku drogi pojawia się Weronika z chustą. Uczestnicy marszu na Golgotę zaczynają szarpać chustę, każdy w swoją stronę. Robi się zamieszanie, walka jest coraz bardziej zacięta. Przyłączają się do niej jakieś postacie spośród widzów. Zaczyna pracować stroboskop – reflektor, który zapala się z określoną częstotliwością. Coraz więcej uczestników walki, coraz większy bałagan, coraz bardziej szaleńczy taniec. Kiedy zapala się normalne światło – ruch zamiera. Na środku sali w chustę zawinięty jest człowiek. Człowiek ten nie żyje.
Aktorzy z procesji i drogi krzyżowej siadają wśród widzów. Inni rozwijają wzdłuż sali chodnik. Na chodniku, który dzieli pomieszczenie na dwie części i oznacza jednocześnie przykryty suknem stół – stawiają tort. Za stołem znajdą się uczestnicy wieczerzy.
Jeden z dyskutantów, zwany Mistrzem, pada ofiarą bezustannej agresji. To, co mówi miesza się z tym, co pozostali mówią o wszystkich sprawach naraz, jeden przez drugiego. Pewien porządek, jaki się wreszcie ustala, wiąże się z chwilą przerwy na papierosa. Później, słowami Wyspiańskiego, przypomina się, że swoją drogą zapamiętanie, a swoją – szacunek dla świętości (czyli tego, o czym pieśni zbiorowe mówią). Mistrz mówi o nich, że „wyłażą z grobowca wielkiego ducha, że głoszą siebie”. Zapamiętałych w śpiewie wyprowadza z sali jeden z uczniów.
Pasja się skończyła, ale przedstawienie trwa dalej. Za stołem zostaje Mistrz, który z zadumą patrzy na człowieka okrytego chustą Weroniki. Robi się przeraźliwa cisza i pustka. Jeszcze chwilę temu trwał gwar, mieszały się ze sobą rozmaite teksty (Witkackego, Krynickiego, Barańczaka, Głowackiego, Milczewskiego-Bruna, Sułkowskiego, Tomasza Morusa, Terleckiego, Monteskiusza, Lecą, Sandburga, Zygmunta Krasińskiego, artykuły z Nowych Dróg i Studenta). Kłóciły się ze sobą sprawy ludzkie drobne i ważne, cytowano polityków i wypowiedzi uczniów szkolnych.
Pierwsza część Pasji daje dość dowolną interpretację „wydarzenia sprzed dwóch tysięcy lat”. Droga krzyżowa kończy się tam śmiercią nie tego, który niósł krzyż (nie wiadomo nawet, co się z nim dalej dzieje), lecz śmiercią przypadkowego świadka, który napatoczył się po drodze i wmieszał przypadkiem w walkę. Po to, by mu twarz otarła chustą Weronika, która wszak chciała ulżyć Chrystusowi, nie gapiom. Ów przypadkowy świadek osiągnął to, o co walczył, choć cena jest może zbyt wygórowana: życie.
Mistrzem ceremonii jest w części pierwszej, pasyjnej – Judasz. Cała pasja jest więc z góry zaaranżowanym przedstawieniem na sprzedaż.
Rozmyślamy w pierwszej części Pasji o tym, w jakiej kulturze jesteśmy wychowani. Idzie nie o kulturę chrześcijańską (to nie jest w tym spektaklu najważniejsze), lecz o tę kulturę, która opiera się na – niewytłumaczalnym czasem – oddawaniu się sprawom zewnętrznym. Część druga spektaklu próbuje natomiast przedstawić relację między taktyką a strategią. Jest także buntem przeciwko kultowi działań zewnętrznych – i przeciw ostentacyjnym kontestacjom.
Problem kultu działań zewnętrznych stał się także tematem następnej pracy Teatru 77: Retrospektywy[5]. W dwóch poprzednich spektaklach teatr uwikłał się w coś w rodzaju „garbu” historycznego; w ostatnim ten „garb” został wydobyty na jaw. W Retrospektywie Teatr 77 szuka wiedzy o Polaku nowoczesnym: takim, który w zgodzie z rozsądkiem myślałby jednocześnie o jutrze i o pojutrze; takim, który wolny byłby od kompleksów historii i od obsesji „garbu”. W jaki sposób można i należy stać się uczestnikiem marszu w przyszłość. Teza spektaklu głosi, że nie ma czegoś takiego, jak „wyjątkowość duszy polskiej”. Każdy uczestnik Retrospektywy (widz jest tu uczestnikiem a nie członkiem audytorium) otrzymuje kartkę z pytaniem „Czy odrzucając wszystko to, co według W. Gombrowicza przeradza się w formę i tym samym kompromituje nas, poniża, odbiera indywidualność – a więc odrzucając na przykład naszą konwulsyjną historię – czy uzyskujemy szansę pełnej samorealizacji...?” – i każdy musi odpowiedzieć jednoznacznie: tak lub nie. Wydrukowane są specjalne bony do głosowania, z których należy oderwać kupon z właściwą odpowiedzią i wrzucić do skrzynki.
Kartkę z tekstem otrzymuje się podczas pierwszej części spektaklu. Nosi ona podtytuł: Wernisaż. Atmosfera istotnie przypomina salon, w którym odbywa się wystawa.
Na terenie wystawy, gdzie swobodnie spacerują oglądający widzowie ustawiono stolik, przy którym zasiedli – we własnych osobach! – dwaj piłkarze z polskiej drużyny reprezentacyjnej: Jan Tomaszewski i Mirosław Bulzacki. Na ich stoliku tabliczka z napisem: „Oni powstrzymali Albion” (aluzja do meczu Polska – Anglia na stadionie Wembley). Gospodarze wernisażu roznoszą wino, oglądamy ustawione w różnych miejscach sali przestrzenne obrazy z Koła czy tryptyku? oraz Pasji.
Po wernisażu winniśmy odpowiedzieć na cytowane pytanie, odrywając odcinek z „tak” lub „nie”. W zależności od tego, co wybierzemy (kartka służyć będzie jako przepustka), przechodzimy do jednej lub do drugiej sali, gdzie jednocześnie i niezależnie od siebie toczy się druga część spektaklu. Kto twierdzi, że należy wyzwolić się od historii, będzie w pierwszej sali świadkiem ataku na narodową wrażliwość. Kto głosi opinię przeciwną – w drugiej sali, w telewizji wewnątrzobwodowej, obejrzy transmisję wydarzeń z sali pierwszej. Potem zaś wszyscy zejdą się w jednym pomieszczeniu i tam zobaczą sceny z podręcznika historii Polski.
Finałem spektaklu jest dyskusja czy raczej rozmowa z widzem, pod adresem którego teatr sformułował pytania dotyczące prawd ostatecznych: jak żyć? jak być nowoczesnym? I jest to oczywiście prowokacja do dyskusji — zarówno stawianie takich pytań, jak centralna kwestia spektaklu: przyjąć czy odrzucić „konwulsyjną historię" w imię „samorealizacji”. Bo przecież historii nie można jednoznacznie odrzucić bądź jednoznacznie zaakceptować. (Można odrzucić teorię pola elektromagnetycznego, ale nie można odrzucić pola elektromagnetycznego – a Teatr 77 stawia sprawę analogicznie.)
Wiadomo jednak, o co idzie. Teatr 77 przeciwny jest łatwemu „naprawiactwu” Rzeczypospolitej, które ma miejsce w nocnych rodaków rozmowach. Teatr ten domyśla się, kto jest człowiekiem nowoczesnym, ale nie wie, jak nim można zostać.
Retrospektywa – zgodnie z założeniami Teatru – mniej jest spektaklem, bardziej wypowiedzią. Formalnie jest to wprawdzie przedstawienie, ale gdyby formę stosowniejszą okazała się książka, rzeźby, czy zebranie na placu – Teatr 77 podjąłby ją bez wahania.
Wszystkie trzy spektakle w zasadzie odrzucają teatr, albo przynajmniej próbują się zeń wyzwolić, pokonać ograniczenia stworzone przez teatralne doktryny. Jeden z powodów jest tu zresztą dość prozaiczny. Teatr 77 nie ma warunków do pracy. Pracuje w urzędzie, gra między biurkami, segregatorami, w korytarzach, salach konferencyjnych i na schodach. Ale jednocześnie architektura i wystrój okazują się czasem sojusznikami sprawy, o którą Teatr 77 dobija się w swoich wystąpieniach. Sprzyjają aktualności.
Pisze o tym Zdzisław Hejduk: „przystępując do składania scenariusza (Koła czy tryptyku?) wiedzieliśmy, że punktem wyjścia nie może być fakt zaistniały jedynie w sferze literackiej. W sferze problemu. Wiedzieliśmy, że nie wystarczy tu zderzyć ze sobą kilka „murowanych” tekstów, zamknąć je w logiczną konstrukcję i całość zawiesić zgrabnym pytaniem. Byliśmy przekonani o konieczności rozpoczęcia pracy nad scenariuszem od znalezienia interesującego i zarazem właściwego sygnału teatralnego, który narzuciłby i rozwinął drogę naszej wypowiedzi. Szukaliśmy inicjacji w sferze teatru. (…) Chodziło o to, aby pytaniem o przeszłość kraju dotknąć widza jak najmocniej, ażeby pytanie to wyzwolić z ram wypowiedzi teatralnej, żeby znaczyło ono w ostatecznym rozrachunku więcej niż teatr, który je wywołał”.[6]
[ © 2008 INSTYTUT TEATRALNY IM. ZBIGNIEWA RASZEWSKIEGO [ projekt strony: mg85 i tokyo | ![]() |