
Zakłada się powszechnie, że teatr winien być terenem realizacji wielu ważnych postulatów społeczno-wychowawczych. Dzieje się tak jednak tylko wówczas, kiedy podejmuje on odważnie, do końca, problemy swoich czasów, kiedy staje się miejscem ideowego sporu o kształt rzeczywistości, w której funkcjonuje, kiedy nie zgadza się na zastany porządek świata – wierząc, że jego pierwszym zadaniem jest porządek ten doskonalić.
Zadania tego nie wypełnia – w moim przekonaniu – teatr profesjonalny. Mówiąc ściślej, wypełnia je w stopniu niedostatecznym. Miejsce twórczego niepokoju zajęło w nim bowiem – bezkonfliktowe zdobnictwo rzeczywistości, bezpieczne dywagacje o kondycji ludzkiej w ogóle, czy też mozolne „odrabianie” klasyki. Jeżeli już nawet pojawia się w nim coś na zamówienie ideowe naszych dni, najczęściej nie ma to prawie nic wspólnego z prawdą o nas i naszej rzeczywistości. Teatr zamiast korespondować z życiem, po prostu je przyozdabia i retuszuje. Nic więc dziwnego, że spora część społeczeństwa odwraca się od teatru, nie znajdując w nim zaspokojenia swych oczekiwań.
Gdyby reakcja powyższa wyczerpywała cały zakres niebezpieczeństwa, które kumuluje się w świadomości społecznej wskutek takiej właśnie, a nie innej jego działalności, można byłoby nawet cieszyć się z tego powodu, bowiem odwrót od teatru bezideowego wydaje się oznaką społecznego zdrowia. Niestety, odejście części publiczności z teatru nie załatwia problemu. Pozostaje kwestia wygodnictwa, a raczej gnuśności współczesnego widza.
Przez dziesiątki lat teatr przyzwyczajał swego odbiorcę do lenistwa. Mizdrzył się przed nim i prześcigał w dostarczaniu wygód. Przyozdabiał złotem i jedwabiem swoje ściany, mościł coraz to wygodniejsze fotele, a ze sceny zdejmował wszelkie kłopotliwe czy trudne, wymagające wysiłku intelektualnego tematy. Aniśmy się spostrzegli, a już wkroczyliśmy razem z nim w epokę konsumpcji, ekspandującej na wszystkie niemal dziedziny naszego życia. Naturalnie, nie tylko za przyczyną teatru.
Z przerażeniem stwierdziliśmy, że ideologia konsumpcyjna likwiduje w człowieku zdolność do oddawania się wielkim sprawom i wielkim zadaniom; że likwiduje w nim gotowość do wyrzeczeń i ponoszenia ofiar. Niebezpieczeństwo konsumpcyjnego marazmu stało się dzisiaj obawą powszechną. Pocieszamy się wzajemnie, że nam – Polakom – paraliż konsumpcyjny jeszcze nie zagraża, bo jesteśmy na dorobku. Obawiam się jednak, że takie myślenie prowadzi tylko do niebezpiecznego samouspokojenia. Bo może nie zdołamy się uwolnić od nacisku potrzeb niedostatku i nie przejdziemy tym samym – zgodnie z teorią Maslowa – do zaspokajania potrzeb wyższego rzędu, potrzeb rozwoju.
Nie zapominajmy, że granica niedostatku ciągle przesuwa się wraz z rozwojem nauki, techniki i kultury. Osiągnięcia przodujących społeczeństw przenikają do świadomości innych, stają się kuszącym drogowskazem. W dobie światowej ekspansji środków masowej komunikacji i informacji coraz trudniej o wstrzemięźliwość. Ponieważ nie można ustalić sztywnego limitu potrzeb, zmuszeni jesteśmy przyjąć wyzwanie. Problem polega na tym, by w tym wyścigu nie zabrnąć zbyt daleko i tym samym – nie powtórzyć drogi konsumpcyjnych społeczeństw Zachodu.
Bronimy się naszą ideologią. Wierzymy, że socjalizm uchroni nas przed nadmiernym rozbudzeniem apetytów. Nie wolno jednak zapominać, że niebezpieczeństwa tego nie likwiduje samo wypisanie na sztandarach socjalistycznych haseł. Dopiero pełne uświadomienie i ciągłe przeżywanie socjalistycznych treści przez całe społeczeństwo może stać się skuteczną gwarancją realizacji takiej drogi życiowej, która nie prowadzi do konfliktów konsumpcyjnych. Oznacza to, że musimy umieć i chcieć przekraczać ciągle zakres już osiągniętej wygody w imię doskonalenia siebie i swego otoczenia. Nieustanne przekraczanie siebie – oto warunek, którego spełnienie oddala ponurą wizję, gdzie „słodkie życie” okazać się może bardzo gorzkie.
Czy coś z tego niepokoju można odnaleźć w propozycjach teatru instytucjonalnego? Niestety, przeważająca część jego repertuaru – to pozycje, które nie mają ambicji stawiania społeczeństwu podobnych pytań. Nastąpiło niemal całkowite zawieszenie sporów ideowych. Tak, jakby wszystko już było załatwione.
Radovan Richta, rozważając perspektywy rewolucji naukowo-technicznej, przewiduje, że jedną z jej konsekwencji będzie ukształtowanie się społeczeństw w postaci konfliktowych struktur, których zasadniczą formą istnienia będą sprzeczność i dynamika, wzajemnie się warunkujące. Wiarygodną wydaje się także teza Richty, że w technicznie rozwiniętym społeczeństwie socjalistycznym nie należy spodziewać się wygaśnięcia sporów ideowych, lecz przeciwnie – ich zdecydowanego nasilenia. Społeczeństwo przyszłości będzie się charakteryzowało ciągłym przekształcaniem i doskonaleniem swej struktury. Tak pojęty proces rozwoju i samoregulacji zakładać musi – rzecz jasna – nieustanną aktywność jednostek i ich gotowość do odważnego porzucania zużywających się coraz to szybciej struktur społecznych.
„Hipotetyczne kontury rewolucji naukowo-technicznej wskazują, że przyszła cywilizacja będzie odznaczać się nasileniem konfliktów. Przezwyciężanie dysproporcji wynikających z ciągłych zmian bazy życiowej stanie się stałym udziałem każdego człowieka”[1].
Przyjmując prawdziwość powyższej prognozy, jak również uświadamiając sobie nieco poważniej fakt, że niektóre wysoko uprzemysłowione społeczeństwa wkraczają już obecnie w etap rewolucji naukowo-technicznej, winniśmy możliwie najszybciej uruchomić i w naszym społeczeństwie wszelkie dostępne kanały aktywizacji jednostek – po to, by w nadchodzących wielkich przełomach ekonomiczno-społecznych nie znaleźć się na marginesie i w związku z tym nie przeżyć kolejnych niebezpiecznych napięć, prowadzących do kolejnych narodowych frustracji.
Jednym z ważniejszych kanałów aktywizacji jest, jak wiadomo, sztuka – a więc i teatr. Myślę tu jednak nie o teatrze w ogóle, lecz o takim teatrze, który nie waha się przed wzięciem odpowiedzialności za miejsce i czas, w jakich działa. Myślę o teatrze, który swoim widzom proponuje aktywne przymierze i wspólnie z nimi radzi nad niedoskonałością ludzkich konstrukcji. Myślę o teatrze, który powołuje wspólnotę. Wiąże się to z jego wyjściem z kręgu dawno już skompromitowanych, choć ciągle jeszcze kultywowanych tradycji mieszczańskich. Wiąże się także z wyprowadzeniem teatru ze sterylnych, wyizolowanych z życia świątyń i wprowadzeniem go na powrót w świat codziennych, rzeczywistych potrzeb ludzkich. Sądzę, że kryje się za tym równocześnie zwrot ku jego źródłom. Ku wspólnocie z widzem. Nowojorskie doświadczenia Petera Schumanna, czy choćby próby André Benedetto, dowodnie wskazują, że wyjście teatru z zamkniętej, żyjącej tylko dla siebie enklawy i wejście w żywy strumień codzienności, a następnie – objęcie swą aktywnością środowiska, jest sporą szansą powołania owej wspólnoty. Nie są to – rzecz jasna – przykłady jedyne.
Na gruncie polskim tendencje takie można odnaleźć w działalności niektórych zespołów studenckich. Podłożem dla teatralnej czy parateatralnej aktywności środowiska studenckiego jest w pierwszym rzędzie potrzeba wypowiedzi. Potrzeba tym bardziej uświadamiana, im mniej wartościowy jest teatr poza środowiskiem. Kiedy, na dobrą sprawę, nie ma się w tym teatrze z czym ani z kim identyfikować. Wrastając w sferę wartości kulturowych, poszukujemy dokonań w jakiś sposób nam bliskich. Jeżeli nie znajdujemy ich, wówczas albo obumieramy duchowo, albo – skoro nie chcemy się zgodzić na bezideową konsumpcję „wartości”, uczynnie nam podsuwanych – decydujemy się na działalność własną. Sądzę, że uwaga powyższa nie dotyczy wyłącznie teatru i środowiska studenckiego, ale odnosi się do wszelkich przejawów działalności kulturalnej społeczeństwa.
Potrzeba wyrażenia siebie wobec innych: przekazania im własnych wątpliwości, nadziei, marzeń. Ekspresja, która sprawia, że czujemy się o wiele pewniej pośród ludzi, bo odnajdujemy różnorodne więzi z nimi. Przestajemy być anonimowymi, bezwolnymi figurami w obcej nam przestrzeni życiowej. Ekspresja jest egzystencjalną potrzebą człowieka; dzięki niej zaznaczamy własną odrębność przez umocnienie i rozwój życia podmiotowego. Wyrażenie siebie, ale jednocześnie poszukiwanie więzi z innymi ludźmi na drodze nieustannego przekraczania własnej indywidualności. Rozwijanie, doskonalenie siebie dla wspólnoty – po to, by stała się ona podstawą, dowartościowującą nasze życie indywidualne. Przeżywanie świata wspólnie z innymi nie likwiduje odpowiedzialności indywidualnej, przeciwnie, konstytuuje ją jako zasadniczą płaszczyznę realizacji wspólnoty. W tak pojętej wspólnocie dostrzegam szansę likwidacji wielu przeciwieństw między ludźmi, które w konsekwencji prowadzą do różnorodnych napięć i zagrożeń. Widzę w niej siłę, która może pozwolić na osiągnięcie najbardziej odległych celów.
Myślę, że porozumienia ludzi, którzy nie mogą się zgodzić na zastany obraz świata, są wynikiem tej potrzeby. Niekiedy przyjmują one formę teatru, traktowanego instrumentalnie. Oznacza to, że teatr jest w tym przypadku przede wszystkim szyldem; w żadnym razie nie istnieje wyłącznie dla siebie. Jest miejscem stawiania autentycznych pytań; miejscem, które zachowuje swą moc dotąd, dopóki ludzie z nim związani odczuwają niczym niezafałszowaną potrzebę kontynuowania swej działalności (przez zafałszowanie rozumiem tu na przykład potrzebę zarobkowania czy chęć specjalnej nobilitacji).
Przesłania i refleksje powyższe charakteryzują w pewnym sensie zasadniczy zespół problemów, które próbujemy rozwiązywać na scenie łódzkiego Teatru 77. Co nas najbardziej zajmuje obecnie? Gdyby trzeba było to jakoś krótko nazwać, powiedziałbym: przejście od teatru do nie-teatru. Do rzeczywistości. Prawdę mówiąc, rozmyślamy nad tym niemal od początku naszej działalności. Jak sprawić, by dyskusje, zapoczątkowane w teatrze, były i poza nim kontynuowane i, co ważniejsze, by w rezultacie ulepszały rzeczywistość? Jak przedłużyć porozumienie osiągnięte z widzem-uczestnikiem w trakcie spotkania o charakterze teatralnym, by obowiązywało go ono w życiu? Jak uzyskać kontrolę nad tym procesem? Czy teatr jest skutecznym instrumentem oddziaływania na ludzi, których do siebie zaprasza? Czy jest może tylko przelotnym wrażeniem, które do niczego nie zobowiązuje?
Nie są to oczywiście wszystkie pytania, którym poświęcamy uwagę. Wymieniłem je tutaj obok siebie, bowiem stanowią pewien ciąg problemowy, odtwarzając kierunek dyskusji i będących jej wynikiem działań, które bądź już podjęliśmy w Teatrze 77, bądź podejmiemy w bliskiej przyszłości. Pytania o skuteczność teatru, o skuteczność naszych wysiłków, są w pewnym sensie refleksem „Tryptyku”.
Kiedy organizowaliśmy „Koło czy tryptyk” (1971), byliśmy przekonani, że bliskie, wręcz intymne porozumienie, jakie często udawało nam się osiągnąć w wyniku przeistoczenia widza w naturalnego uczestnika tej wypowiedzi teatralnej, będzie dla nas wystarczającą gwarancją przedłużenia zobowiązań z teatru na przyszłość. Ten publiczny rachunek sumienia, wieńczony krótkim, ale jakże wymownie odwzajemnianym uściskiem rąk, był dla nas wówczas niemal absolutnym spełnieniem. Splatając dłonie z nieznanymi sobie ludźmi, czuliśmy, że teatr przestawał być teatrem, że stawał się niezwykle ważnym fragmentem życia.
A potem, kiedy zostawaliśmy sami, rodziło się natrętne pytanie: jak długo uścisk ten będzie obowiązywał w życiu? Niepokój ten podyktował następne pytania. Zaczynało dojrzewać najpierw przeczucie, a z czasem postanowienie, by się przypomnieć uczestnikom naszych spotkań teatralnych – po teatrze. Rzecz jasna, nie zrezygnowaliśmy z teatru i pewnie nieprędko jeszcze zrezygnujemy. Jest zbyt wspaniałym miejscem spotkań. Chcemy go jednak traktować już nieco inaczej.
Pragniemy, aby stał się terenem, na którym tylko inicjuje się działania już poza teatralne, korespondujące z pytaniami, postawionymi przez teatr. Rzeczą teatru byłoby tworzenie odpowiedniej sytuacji, w której ludzie mogliby się łatwiej otwierać wobec siebie. Bez otwarcia się wobec siebie i bycia ze sobą do końca niemożliwe wydaje mi się jakiekolwiek trwalsze porozumienie, zwłaszcza takie, które miałoby w założeniu wykraczać poza rzeczywistość teatralną. Wiemy, jak trudno jest przeniknąć przez nasze bariery ochronne. Jednak z dotychczasowej praktyki wynieśliśmy doświadczenie, że ilekroć potrafiliśmy być szczerzy do końca wobec siebie i tych, których zapraszaliśmy do naszego teatru, tylekroć ocieraliśmy się o granicę porozumienia. Niektóre spotkania zamykające „Retrospektywę” (1973) także potwierdzają słuszność tego doświadczenia.
Jak sobie wyobrażamy powrót do spraw z teatru po teatrze? Możliwości jest wiele. Między innymi myślimy o podjęciu konkretnych akcji, których zadaniem byłoby obudzenie dyskusji społecznej wokół spraw i problemów nie zawsze właściwie rozwiązywanych w naszym środowisku, mieście czy społeczeństwie. Poprzez specyficznie pojętą demonstrację pozateatralną chcielibyśmy nie tyle bulwersować społeczeństwo, ile raczej skłaniać je do zajęcia jakiegoś wyraźniejszego stanowiska wobec poruszanego problemu. Do działań tych zaprosimy także naszych widzów. Nie tylko po to, by zweryfikować rzetelność składanych przez nich wstępnie deklaracji o gotowości do współpracy, i tym samym – by przekonać się, na ile porozumienie osiągnięte w teatrze okazuje się trwałe. Przede wszystkim po to, by wspólnie z nimi coś załatwić. Dlatego właśnie prowadzimy ewidencję osób biorących udział w „Retrospektywie”. Nie mamy żadnej pewności, że to wszystko się powiedzie, ale zapewne nie wybaczylibyśmy sobie nigdy rezygnacji z takiej próby.
Cała ta sprawa teatru, który winien zmierzać do nie-teatru, czyli do rzeczywistości, wymaga traktowania widza jako uczestnika, a z czasem nawet – jako pełnoprawnego współrealizatora teatru. Tak też staramy się naszych widzów traktować. Proponujemy im aktywność w miejsce gnuśnego popatrywania. Nie wykluczone, że w niedalekiej przyszłości postawimy ich nie tylko wobec konieczności wyboru własnej drogi poprzez przygotowaną przez nas strukturę teatralną, ale także wobec możliwości współtworzenia tego teatru wspólnie z nami. Byłby to zarazem sposób na wniesienie do teatru autentycznych trosk i niepokojów, które przeżywają ludzie. W czasach uniformizacji zainteresowań, myślenia i wrażliwości takie przymierze wydaje się nam szansą ozdrowieńczej ekspresji.
„Dialog” 1974 nr 9
[ © 2008 INSTYTUT TEATRALNY IM. ZBIGNIEWA RASZEWSKIEGO [ projekt strony: mg85 i tokyo | ![]() |